niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 34

Tego samego dnia.

     Z niewiadomych przyczyn miejsce, w którym planowałam popełnić samobójstwo, stało się dla mnie sentymentalne. To było jedyne miejsce, gdzie mogłam pobyć sama wiedząc, że nikt mi nie przeszkodzi. Zupełnie odizolowana od ludzi i otaczającego mnie świata, siedziałam na niewielkim pniu, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali. Czasami patrząc na tory, wspomnienia z feralnego dnia uderzały we mnie ze zdwojoną siłą, powodując, że po chwili zanosiłam się gorzkim płaczem. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że od tego pamiętnego dnia, było ze mną coraz gorzej. Gorzej niż przedtem. Trudno było mi sobie poradzić samej z rzeczywistością i ot tak wrócić do normalnego życia. Jednak mimo wszystko, gdzieś w głębi, cieszyłam się, że nie popełniłam najważniejszego błędu w życiu. Nigdy tak naprawdę nie chciałam tego zrobić! Tylko przez chwilę, zdawało mi się, że to jedyne rozwiązanie. Myślałam, że tak byłoby lepiej. Ale to Weronika uświadomiła mi, że nie warto. Że mimo tych przykrych wydarzeń, które się wydarzyły w moim życiu, trzeba się podnieść i iść do przodu. Tylko to jest tak cholernie trudne, jeśli nie ma się w swoim życiu takiej osoby, która mogłaby w tym pomóc. Wtedy znacznie trudniej jest się z tego otrząsnąć. Takiej osobie wydaje się, że czas stanął w miejscu, jednak tak naprawdę życie toczyło się dalej, jakby nigdy nic się nie stało. 
                                                              *
     Droga powrotna do domu, zdawała się trwać nie skończoność. Każdy, kolejny krok był coraz wolniejszy i coraz bardziej niepewny. Głowę miałam lekko zwieszoną, a ręce trzymałam w kieszeni dresów. Mijając kolejną ulicę, usłyszałam czyjeś kroki za sobą. Wydawało mi się, że słyszałam je już gdzieś wcześniej, ale szybko odepchnęłam od siebie tą myśl. Jeszcze tego brakowało, abym popadła w paranoję! Zaczęłam przyśpieszać kroku, ale jednocześnie usłyszałam, że osoba idąca za mną również przyśpieszyła. Poczułam jak moje serce zaczyna szybciej bić. Niczego nie pragnęłam bardziej, niż tego aby jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu. Miałam wrażenie, że osoba idąca za mną, przyśpiesza po to by mnie złapać i zrobić mi krzywdę. Wtedy moje krzyki na niewiele by się zdały, ponieważ na tej ulicy mieszkało tylko kilka osób, z czego to głównie byli staruszkowie, którzy raczej woleli spędzić ten czas przed telewizorem, niż wyjść na to jesienne, chłodne powietrze, po to aby ratować biedną dziewczynę. Byłam zdana sama na siebie. Z każdą sekundą czułam narastający we mnie paraliżujący strach. Nie wytrzymując, odwróciłam się szybko i kiedy spojrzałam na osobę, która szła kilkanaście kroków za mną, aż przystanęłam z wrażenia. Był nim wysoki, szczupły i bardzo przystojny chłopak. Kiedy zorientował się, że zatrzymałam się i przyglądałam mu się uważnie, zaczął nieco zwalniać. Dopiero po kilku sekundach intensywnego wpatrywania się w chłopaka, zdałam sobie sprawę, że ja go jednak skądś kojarzyłam. To był ten tajemniczy chłopak ze szkoły, który od jakiegoś czasu mnie tak wypatrywał na przerwach. Z resztą nie byłam do końca przekonana czy to był on, bo być może ktoś do niego bardzo podobny. Dochodząc do wniosku, że przyglądałam się trochę za długo obcemu chłopakowi, postanowiłam w końcu ruszyć się z miejsca i pokierować do domu, który znajdywał się nieopodal. 
     Kiedy weszłam do mieszkania, od razu poczułam bijące z niego przyjemne ciepło. Zdjęłam pośpiesznie kurtkę oraz buty i pobiegłam do karolyfera po to, aby już po chwili poczuć jak po moim zmarzniętym ciele, rozprowadza się ciepło. Uśmiech, który zagościł na mojej twarzy, po chwili znikł, kiedy zauważyłam zbliżającego się w stronę przedpokoju Olka. Widziałam, że na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy mnie przyuważył. Nie dało się nie zauważyć, że z trudem powstrzymywał się od powiedzenia mi czegoś zgryźliwego. Ale tak naprawdę, nie licząc te jego nienawistne spojrzenia, które rzucał w moją stronę, to można powiedzieć, że dał mi spokój. Chociaż trudno było w to uwierzyć. Jednak zauważyłam także, że od jakiegoś czasu chodził jakiś przygnębiony. Czy nadal przeżywał tak te rozstanie z Alicją? Czy może dopadły go wyrzuty sumienia związane ze mną? 
      Unikając spojrzenia brata, postanowiłam pójść do kuchni, z zamiarem zrobienia sobie czegoś pysznego do jedzenia. Ale kiedy zobaczyłam mamę, opierającą się o kuchenny blat i wpatrującą się gdzieś w okno, postanowiłam zawrócić. Niestety było za późno, ponieważ zdążyła mnie zauważyć. 
- Zaczekaj! Musimy porozmawiać. - powiedziała dość poważnym tonem, którego przez chwilę się przestraszyłam. Jednak posłusznie zawróciłam i bez słowa usiadłam na krześle.
- Wiesz, mam kolejne zlecenia i wyjeżdżam na jakiś czas do Warszawy - zaczęła i spojrzała na mnie, aby upewnić się czy ją słuchałam - Chciałabym, abyś przez ten czas kiedy mnie nie będzie, szła do psychologa.
- Chyba sobie żartujesz! - rzuciłam, a po chwili zaczęłam się nerwowo śmiać.
- Obserwuję cię od dłuższego czasu i widzę, że dzieje się z tobą coś niedobrego. Chciałabym po prostu, aby ktoś ci w tym pomógł...
- Mamo, ja nie potrzebuję niczyjej pomocy! Sama sobie świetnie radzę! - powiedziałam, próbując samą siebie uświadomić, że to co mówiłam było prawdą, jednak i ja i mama dobrze wiedziałyśmy, że tak nie było.
- Ja ci nie pomogę, córcia! Mam naprawdę masę roboty, a ten wyjazd to dla mnie szansa, aby zarobić jeszcze więcej pieniędzy. 
- Czy tobie naprawdę zależy tylko na tych głupich pieniądzach? Powinnaś spędzać więcej czasu z rodziną, a ty gadasz tylko o pracy! Powinnaś być przy mnie, pomagać i mnie wspierać, a ty mówisz mi o jakimś psychologu. Ja nie pójdę do żadnego psychologa! 
- Umówiłam cię już! Moja dobra przyjaciółka jest psychologiem i chętnie cię przyjmie. W piątek masz wizytę - powiedziała tym poważniejszym tonem, który nie znosił sprzeciwu. 
Spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem, ale nawet to nie podziałało.
- I tak tam nie pójdę! Ja nie jestem jakiś psychol! - rzuciłam wściekle.
- Pójdziesz! Wyjazd również mam w piątek, ale jeśli będziesz to utrudniać, to będę zmuszona pójść tam z tobą, z czym się wiąże, że nie wyjadę i będę cię pilnować na każdym kroku!
Zacisnęłam pięści, próbując powstrzymać narastającą we mnie wściekłość, po czym niemalże natychmiast wybiegłam z kuchni. Nie miała prawa zmuszać mnie do takich rzeczy! Gdyby była normalną matką, która troszczyła się o swoje dziecko starałaby mi pomóc, być przy mnie i przede wszystkim wspierać, a nie kazać mi chodzić do jakieś obcej baby i opowiadać o swoim życiu. Mama wolała pracę. Wiedziałam, że ciężko było jej po śmierci taty, nie chciała żadnego faceta, chociaż naprawdę wielu się za nią oglądało. Miłość zastępowała pracą. Jednak mimo wszystko powinna interesować się swoimi dziećmi, a nie odtrącać je na każdym kroku wiedząc, że one potrzebowały pomocy. Ale ona po prostu wolała inaczej załatwić sprawę.
       Biegnąc szybko po schodach, wpadłam do swojego pokoju niczym burza. Mój wzrok przykuła moja szkolna torba. Wpatrując się w nią przez kilka sekund, nagle dostałam olśnienia. Zaczęłam ją przegrzebywać, aby jak najszybciej odnaleźć to czego poszukiwałam. Wzięłam do rąk zeszyt z czerwoną okładką i zaczęłam go przekartkowywać. Na przed ostatniej stronie zeszytu znalazłam to tego szukałam. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wystukałam te dziewięć cyferek, które było zapisane na kartce, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
- Słucham?! - odezwał się znajomy głos.
- Cześć, Laura! - odezwałam się - Z tej strony Amelia...
- To ty! Jak się cieszę, że dzwonisz! - krzyknęła do słuchawki radosnym głosem - Co tam słychać? Wszystko w porządku?
- Wiesz... bo ja wolałabym się spotkać... - wycedziłam niewiele myśląc.
Chciałam coś dodać, jednak Laura mnie wyprzedziła.
- Ale nie ma mnie w domu, kochana.
- No tak. To sorki, że ci przeszkadzam... - powiedziałam lekko zawiedzionym głosem mimo, że starałam się, aby tak nie zabrzmiało.
- Czekaj! To może jutro, co? Pójdziemy gdzieś z dziewczynami, będzie wesoło.
- A tylko we dwie? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Zapadła kilko sekundowa cisza. Myślałam już, że coś nam przerwało, albo Laura się rozłączyła, ale nagle się odezwała:  
- No, jasne - odpowiedziała - To co... wagary?
- Pewnie - rzuciłam wesoło i dodałam po chwili: - Dzięki, że się zgodziłaś.
- Nie ma o czym mówić. Naprawdę, cieszę się, że zadzwoniłaś!


    


_________________________________________________

Zabijcie mnie! :c
Rozdział powinien się pojawić 
już dawno, a ja dopiero wczoraj zaczęłam go pisać :\
Miałam dużo nauki, wiadomo koniec semestru..
Teraz ferie, więc na pewno się jeszcze coś pojawi.
Niedługo. Tym razem obiecuje! :*
Komentujcie, kochani :*